czwartek, 21 lutego 2013

Podróż


Podróż rozpoczęłam we wtorek, 18 lutego, ok. 19 wchodząc razem z koleżanką Izą do pociągu relacji Kraków- Wrocław. A w zasadzie to 24 godziny wcześniej, próbując upchnąć do niewielkiej przecież walizki taką ilość ciuchów, żeby w Pradze wstydu nie było. Zadanie było bardzo trudne, ale mniej więcej się udało. Niestety bardzo szybko okazało się, że nie da się pomyśleć o wszystkim, dlatego już w pociągu zaczęła powstawać lista rzeczy do przywiezienia przez Marka:) Podróż pociągiem upłynęła bez większych niespodzianek (oprócz wyzwań z torbą Izy, która zmieściła w sobie chyba połowę wszechświata i koncentrowała na sobie uwagę wszystkich, łącznie z konduktorem, który nie bacząc na niebezpieczeństwo nakazał torbę umieścić na górnej półce. Na szczęście wszyscy przeżyliśmy:)
Muszę jeszcze dodać, że widać było, że przemieszczamy się na zachod, gdyż cywilizacja królowała w pociągu- w hmm "toalecie" BYŁY (podkreślam BYŁY): światło, działający grzejnik, ciepła woda, papier toaletowy, ręczniki papierowe i kostka toaletowa generująca zapach(!!!) zaś NIE BYŁO smrodu, mokrej podłogi, otwartego okna i dziury zamiast toalety. Na dowód, zdjęcie kostki:)


Około północy dojechałyśmy do Wrocławia, gdzie w luksusowych warunkach zewnętrznej poczekalni spędziłyśmy około godziny. Nagabywane byłyśmy tylko raz, przez młodocianych wyłudzaczy, których pytaniem głównym było “eee, panienki mają jakieś żółte? Bo my żółte piniondze zbieramy, na wino”. Na szczęście Polskibus przyjechał szybko, jakieś pół godziny przed czasem odjazdu. Internet działał, kawy niestety nie było, ale przynajmniej troszkę się wyspałyśmy. Pozy do spania przybieralyśmy niesamowite, cud, że nasze kręgosłupy pozostały całe, a nie w formie sprężyny, jak możnaby było przypuszczać po takich akrobacjach. O 6 rano (w nocy!) byłyśmy już na Dworcu Praha Florenc, gdzie czekała na nas Kat'ia- nasza Buddy (o programie Buddy pisałam wcześniej, to nieoceniona pomoc dla Erasmusowców!). Na zdjęciu utrwaliłam tę "bezbożną godzinę"


Katia omogła nam dostać się do naszych akademików- Vetrnika i Hvezdy. Najpierw dojechałyśmy do Vetrnika, zostawiłyśmy nasze bagaże w recepcji akademika, a same poszłyśmy do biura, żebym mogła się zameldować i zapłacić za pobyt. Niestety byłyśmy tam o 7, a biuro jest czynne od 8, więc czekała nas godzina czekania, na szczęście otwarta była poczekalnia i nie musiałyśmy ulepszać swoimi osobami zawiei śnieżnej, która akurat harcowała za oknami. Dzięki Kat'ii wszystko poszło sprawnie, mieszanką polsko- czesko- angielskopodobną:) Dostałam karte mieszkanki i mogłam odebrać swój klucz. Niestety pierwsze wrażenie po zobaczeniu pokoju było nieco hmm..druzgocące. Moja współlokatorka niestety wychodziła w wielkim pośpiechu, więc jej rzeczy były porozrzucane bez ładu i składu. Biurka należą do klasyki gatunku z rodzaju “meble, których nie należy już nigdy produkować, odkąd te zostały zrobione w XIX wieku”. Zostawiłam tylko bagaż i poszłyśmy do biura Hvezdy, by załatwić tam wszystkie formalności związane z Izy akademikiem. Okazało się, że, o ironio!, dostał jej się fajniejszy pokój za mniejszą cenę:) Ale za to ja mam bliżej na przystanek, z którego skorzystałam jeszcze tego samego dnia, żeby załatwić dużą część formalności, o których napiszę osobną notkę, bo było ich dość dużo :)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz