Podróż rozpoczęłam we wtorek, 18 lutego, ok. 19 wchodząc razem z koleżanką Izą do pociągu relacji Kraków-
Wrocław. A w zasadzie to 24 godziny wcześniej, próbując upchnąć
do niewielkiej przecież walizki taką ilość ciuchów, żeby w
Pradze wstydu nie było. Zadanie było bardzo trudne, ale mniej
więcej się udało. Niestety bardzo szybko okazało się, że nie da
się pomyśleć o wszystkim, dlatego już w pociągu zaczęła
powstawać lista rzeczy do przywiezienia przez Marka:) Podróż
pociągiem upłynęła bez większych niespodzianek (oprócz wyzwań
z torbą Izy, która zmieściła w sobie chyba połowę wszechświata
i koncentrowała na sobie uwagę wszystkich, łącznie z konduktorem,
który nie bacząc na niebezpieczeństwo nakazał torbę umieścić
na górnej półce. Na szczęście wszyscy przeżyliśmy:)
Muszę jeszcze dodać, że widać było, że przemieszczamy się na zachod, gdyż cywilizacja królowała w pociągu- w hmm "toalecie" BYŁY (podkreślam BYŁY): światło, działający grzejnik, ciepła woda, papier toaletowy, ręczniki papierowe i kostka toaletowa generująca zapach(!!!) zaś NIE BYŁO smrodu, mokrej podłogi, otwartego okna i dziury zamiast toalety. Na dowód, zdjęcie kostki:)
Około północy
dojechałyśmy do Wrocławia, gdzie w luksusowych warunkach
zewnętrznej poczekalni spędziłyśmy około godziny. Nagabywane
byłyśmy tylko raz, przez młodocianych wyłudzaczy, których pytaniem głównym było “eee, panienki mają jakieś żółte? Bo my żółte
piniondze zbieramy, na wino”. Na szczęście Polskibus przyjechał
szybko, jakieś pół godziny przed czasem odjazdu. Internet działał,
kawy niestety nie było, ale przynajmniej troszkę się wyspałyśmy.
Pozy do spania przybieralyśmy niesamowite, cud, że nasze kręgosłupy
pozostały całe, a nie w formie sprężyny, jak możnaby było
przypuszczać po takich akrobacjach. O 6 rano (w nocy!) byłyśmy już
na Dworcu Praha Florenc, gdzie czekała na nas Kat'ia- nasza Buddy (o
programie Buddy pisałam wcześniej, to nieoceniona pomoc dla
Erasmusowców!). Na zdjęciu utrwaliłam tę "bezbożną godzinę"
Katia omogła nam dostać się do naszych akademików-
Vetrnika i Hvezdy. Najpierw dojechałyśmy do Vetrnika, zostawiłyśmy
nasze bagaże w recepcji akademika, a same poszłyśmy do biura,
żebym mogła się zameldować i zapłacić za pobyt. Niestety
byłyśmy tam o 7, a biuro jest czynne od 8, więc czekała nas
godzina czekania, na szczęście otwarta była poczekalnia i nie
musiałyśmy ulepszać swoimi osobami zawiei śnieżnej, która akurat
harcowała za oknami. Dzięki Kat'ii wszystko poszło sprawnie,
mieszanką polsko- czesko- angielskopodobną:) Dostałam karte
mieszkanki i mogłam odebrać swój klucz. Niestety pierwsze wrażenie
po zobaczeniu pokoju było nieco hmm..druzgocące. Moja
współlokatorka niestety wychodziła w wielkim pośpiechu, więc jej
rzeczy były porozrzucane bez ładu i składu. Biurka należą do
klasyki gatunku z rodzaju “meble, których nie należy już nigdy
produkować, odkąd te zostały zrobione w XIX wieku”. Zostawiłam
tylko bagaż i poszłyśmy do biura Hvezdy, by załatwić tam
wszystkie formalności związane z Izy akademikiem. Okazało się,
że, o ironio!, dostał jej się fajniejszy pokój za mniejszą
cenę:) Ale za to ja mam bliżej na przystanek, z którego
skorzystałam jeszcze tego samego dnia, żeby załatwić dużą część
formalności, o których napiszę osobną notkę, bo było ich dość
dużo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz