sobota, 11 maja 2013

O tym dlaczego Czechy są fajnym krajem, a mieszkanie w czeskim akademiku jest spoko:)

...bo przecież powszechnie wiadomo, że takie są fakty. Powodów jest bardzo wiele, więc subiektywnie wymienię te, których dane mi było doświadczyć osobiście. Powody fajności Czech są następujące:

1. Bo to kraj wielokulturowy- przeprasza się używając "pardon", na pożegnanie mówi się "ciao", wszechobecne langosze są węgierskie, a trdelniki bardziej słowackie niż czeskie.

2. Bo Czesi pojmują czas w sposób bliski mojemu sercu. Przykład? Kiedy wszędzie indziej na świecie jest już maj ( tudzież May, mai, maijs, mayo albo maggio) to nad Wełtawą nadal květen:)

3. Bo tutaj można ulżyć skołatanym nerwom i zjeść lody haszyszowo- absyntowe. Koszerne!

3a. A jeżeli ktoś akurat ma bardziej wschodnie zapatrywania, to także znajdzie coś dla siebie:)



4. Bo nigdzie indziej nie widziałam tak pięknych i kształtnych drzew:)



5. Bo tylko tutaj cmentarze wyglądają tak:









6. Bo Polak, Czech, dwa bratanki :)


7. Bo jak można nie kochać kraju, w którym zupa czosnkowa jest jednym z dań narodowych, a zupa pomidorowa jest nazywana Rajską?:) No i czipsy czosnkowe też są powszechne:)<3

8. Bo piwo jest tańsze niż woda a wina krajowe są smaczne:=]


A dlaczego mieszkanie w czeskim akademiku jest spoko?

1. Bo w polskim akademiku nawet gdy wchodzisz na 5 minut musisz zostawić legitymację, a tutaj mogłam przenocować czwórkę gości (w tym jednego 40-latka) przez tydzień i nie wzbudziło to niczyich podejrzeń:) p.s. za darmo:)

2. Bo nie trzeba wysilać się, żeby zaklejać czujniki przeciwpożarowe w pokoju. Gdyż czujników nie ma;)

3. Bo w każdym holu jest automat z batonikami, chipsami, kofolą i piwem, które może nie są zdrowe, ale za to jakie smaczne:)

4. Bo na tym samym holu jest maszyna do kserowania/skanowania i drukowania. Nie powala taniością, ale czasem człowiek musi coś wydrukować, a tak może to zrobić nie zdejmując nawet kapci!



5. Bo tylko tutaj można zobaczyć hardkorowy "party room". Niestety tego widoku nie można przekazać na zdjęciach, to trzeba zobaczyć na własne oczy:)

6. Bo rozpaczając nad stanem łazienki, która jest najbliżej (i wygląda BARDZO wojskowo) można pójść na spacer do drugiego skrzydła i odnaleźć niespodziewane luksusy, jak łazienka z zamykanym prysznicem i kolorowymi kafelkami. I toaletami z zasuwkami. A to tylko 2 minuty drogi dalej!:) (zdjęcie można porównać z tymi z notki O tym, dlaczego Czesi to naród otwarty i pozbawiony kompleksów:) )



7. Bo połowę akademika zamieszkują Polacy, którzy zawsze są skorzy do otworzenia wina albo pożyczenia karimaty:)

Pointa nr 1: 



Pointa nr 2- fragment rozmowy z Markiem:

ja
piszę nową notkę na blogaska
Marek
yhm
ja
o pięknie czeskiego kraju piszę
Marek
no bo przecierz nie o swojej mgr


Badum tssss!

wtorek, 30 kwietnia 2013

Czeskie studiowanie

Na specjalną prośbę dzisiaj notatka o studiowaniu. Nie, nie o nauce. O studiowaniu:) Na 5 roku studiów zajęć ma się raczej mało, zwłaszcza na ostatnim semestrze. Tak jest również w moim przypadku. Nie spodziewałam się jednak, że można mieć jeszcze mniej zajęć. Obowiązkowych przedmiotów mam 5:
  • Social and Psychological Training
  • Intercultural Education
  • Adult Education
  • Experiential Education
  • Strategy for Healthy Lifestyle
Ale niech Was nie zmylą te angielskie nazwy! Wszystkie przedmioty są po czesku, z prowadzącymi rozmawiamy po polsko- czesku ( po polsku-my, po czesku- oni:), z rzadka po angielsku, często migowo. Z chodzeniem na zajęcia też się za bardzo nie wysilamy. Dlaczego? Otóż:

  • Social and Psychological Training- spotkań było 3, po około trzy godziny. Ja byłam na jednym, jeśli przyniosłabym dzisiaj indeks to dostałabym zaliczenie. A tak muszę iść na konsultacje. Po wpis:)
  • Intercultural Education- spotkanie jest jedno, około 5-godzinne. Podczas niego mam razem z Izą zaprezentować referat na temat edukacji międzykulturowej w polskich szkołach. Czyli pół godziny o czymś co nie istnieje.
  • Adult Education- zajęcia odbywają się w nieco oddalonym od Pragi Brandysie. Przynajmniej w teorii, bo kiedy raz tam pojechałyśmy (2,5 godziny w jedną stronę, 3 przesiadki, pół godziny czekania na przystanku) to okazało się, że zajęć nie ma. W związku z czym już tam nie jeździmy. Za to mam napisać pracę o edukacji dorosłych w Polsce. Po polsku. Na kiedy chcemy:) Przy okazji zwiedziłyśmy Brandys - bardzo ładne miasto:)
  • Experiential Education- zajęcia są co tydzień, byłam na jednych;) W ramach nieobecności mam przygotować opis metodyczny kilku wybranych przeze mnie ćwiczeń. Na zaliczenie trzeba napisać pracę- po czesku..
  • Strategy for Healthy Lifestyle- zajęcia odbywają się przez Moodle, bo prowadząca ma problem ze zdrowiem i często bywa w szpitalu. Na zaliczenie trzeba napisać pracę. Po polsku lub czesku. Prawdopodobnie ręcznie.
Takie to wesołe, studenckie życie tu wiodę. Nie ma specjalnych zaskoczeń, ani konieczności wysilania szarych komórek. Może to i dobrze, bo wiosna nie sprzyja takim zajęciom. Nie powiem też, żebym przeżywała jaki wielki szok- moja krakowska uczelnia przygotowała mnie psychicznie na takie wydarzenia:) 

Ogólne wrażenia z zajęć, które jednak się odbyły i na których byłam? Jest mniejszy dystans między prowadzącym, a studentami/tkami. Sale, w których są ćwiczenia mają dywany, można swobodnie usiąść, prowadzący nie czują obciachu przy siadaniu na podłodze. Duży nacisk jest kładziony na metodykę zajęć- każde ćwiczenie jest omówione, czasami aż zbyt dokładnie;) Żaden wykład niestety nie był mi dany, więc ciężko jest cokolwiek o tym powiedzieć. Z całą pewnością jest większy luz- w kontaktach, w podejściu do drugiej osoby i w widzeniu siebie.


Pan Prowadzący prezentuje:)


Acapulco na Rettigove;)


 Dowód, że byłam!


A na przepastnych korytarzach budynku przy Rettigove czekają takie niespodzianki:)


piątek, 5 kwietnia 2013

Istnienie życia poza Czechami cz.1 Wrocław

Strasznie ciężko pisać bloga o erasmusie w Czechach, kiedy się w tych Czechach tak rzadko jest :) Stety albo niestety, także poza granicami Polski jestem sobą, a więc normalnością jest robienie kilku rzeczy na raz. W tym mieści się również częsta zmiana miejsca pobytu, a raczej czasowe zamieszkanie w autokarach i pociągach różnej maści. Jak do tej pory wyjazdów miałam kilka, z czego wszystkie mniej, lub bardziej zahaczały o Polskę. Pierwszy wypad to podróż do Wrocławia, która odbyła się tydzień po moim przybyciu do Pragi, a dokładnie 28 lutego. Wyjazd związany był z koncertem Matisyahu w Hali Stulecia i z chęcią odwiedzenia dobrych, "starych" znajomych. Środkiem transportu był (coraz bardziej oczywisty) Polskibus. Zagadnienie transportu między Pragą a Polską jest w ogóle zagadnieniem na osobną notkę, bynajmniej nie ze względu na ogromną ilość takich połączeń...Tak czy siak podróż z Pragi do Wrocławia trwa prawie 5 godzin i upływa całkiem znośnie, zwłaszcza, gdy ma się dostęp do internetu, albo dobrą książkę- a ja miałam obie te rzeczy:) Sam koncert był świetny, chociaż warunkiem koniecznym do dobrej zabawy była dobra znajomość i lubość do nowej płyty Matisa- co początkowo wcale nie było takie oczywiste, bo płyta jest bardzo różnorodna i trudna w pierwszym odbiorze. Dla ilustracji zagadnienia- jeden z ciekawszych kawałków z płyty "Spark seeker", od którego zaczyna się zarówno płyta, jak i (chyba) każdy koncert z trasy promocyjnej.


Dla mnie koncert był jednak bardzo udany, fajnie było zobaczyć i posłuchać Matisyahu na żywo, były momenty;) Za to Marek- zaciągnięty na koncert ogromem mojego talentu przekonywania;) bawił się mniej więcej tak:


A Matisyahu z mojego (dość niskiego) punktu widzenia, wyglądał mniej więcej tak:



Cały wyjazd był bardzo udany, obiady gotowane przez Marzenkę przepyszne, a czas spędzony z Nią- bezcenny:) Uwagi Kamilka jak zwykle cięte i czasami nawet zabawne i trafne;) Ogólnie Wrocław i jego napływowi mieszkańcy jak zwykle pokazali klasę:) Niestety sprawdza się teza, że najlepiej jest odwiedzać to miasto na wiosnę i w lecie, kiedy spokojnie można pochodzić po centrum, odwiedzić wszystkie jego piękne ogrody i miło spędzić czas na wyspach:) Jednak zimowo też jest nieźle, zwłaszcza, że w tamtym czasie w ogóle nie było we Wrocławiu śniegu! 






Mieliśmy też okazję odwiedzić kilka bardzo fajnych miejsc, gdzie można było spokojnie usiąść i się rozgrzać za pomocą magicznych napojów, albo za pomocą...gier:)
Pierwszym miejscem jest Herbaciarnia K2, która zawdzięcza swoją nazwę- najprawdopodobniej- niezwykle stromym schodkom, które trzeba pokonać, żeby dostać się do sali głównej, czyli jednej wielkiej...łąki!:) Z bardzo dobrą (i dużą!) czekoladą:) Całość wygląda tak:


A tu nasze skromne towarzystwo przed Herbaciarnią. Na zdjęciu widnieje również pewien czeski akcent, o którym będzie jeszcze mowa:


Drugie miejsce to Padbar, gdzie można pograć w przeróżne gry, od plaszówek, przez karcianki i bierki aż po Mario Brosa, czy Contrę. Jest tam również Xbox i Wii, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety nie byliśmy tam długo, ale na pewno będę do tego miejsca wracać:) Najlepsza jest Marylin z padem;) 


Polacy i Polki często mają tendencję do odnajdywania wszędzie polskich akcentów, a to sarmacki dziadek znanej gwiazdy, a to wąsaty kierowca słynnego reżysera, a to swojskie piwo w rękach słynnego sportowca:) Ja postanowiłam nieco tę tendencję zmienić i szukam czeskich akcentów;) Jednym z nich jest na pewno to miejsce, którego niestety nie dane mi było odwiedzić, ale wszystko przede mną;)



Jako, że za długo nie mogę usiedzieć na miejscu (nawet w tak fascynującym miejscu, jak Praga) notek takich będzie więcej. Mam nadzieję tylko, że opóźnienie czasowe będzie mniejsze;)) Następna notka: o pewnym kraju najlepszej czekolady, przesłodkiej kawy i dziwnego street art'u- już wkrótce!:)

środa, 6 marca 2013

Wiosennie czyli Pražské jaro:)

Byłam pewna, że dzisiejszy dzień będzie 'najgorszym dniem EVER". No a przynajmniej najgorszym dniem tego tygodnia, nie od dziś przecież wiadomo, że środy to dni do kitu. Przekonanie to rosło we mnie przez całą nieprzespaną noc, spędzoną na wpatrywaniu się tępo w monitor laptopa, z którego wyzierała do mnie moja praca magisterska. A raczej jej rozdział teoretyczny. A raczej niewdzięczna masa literek, do której im więcej dosypywałam, tym więcej się domagała...Zasnęłam ok. 11:00 na minut dokładnie 43, co było drzemką za długą o jakieś...43 minuty. Ogarnięcie siebie, pokoju oraz wydrukowanie dokumentów erasmusowskich zajęło mi jakieś 20 minut (rekord!), ale i tak byłam spóźniona. Pomijam oczywiście takie drobnostki jak rozwiązujący się nieustannie but, kserokopiarka nie wykazująca najmniejszej chęci współpracy, czy klucze nagle nie pasujące do zamka. Pokonałam wszelkie te przeszkody i dumnie wyszłam z akademika. Wchodząc prosto w kałużę po kostki...ze zdziwienia aż wypadły mi klucze. Oczywiście do rzeczonej kałuży. Nic to. Dotarłam jakoś na przystanek, tam czekałam jedyne 10 minut na następny tramwaj. Na szczęście bezpośredni. Po drodze przeżyłam tylko dwa zawały serca- jeden, że zapomniałam telefonu, a drugi, że dokumentów erasmusowych. Jechałam bowiem na konsultacje z koordynatorem Erasmusa na moim wydziale, żeby podpisał formularz zmian przedmiotów- bardzo ważna sprawa. Udało mi się bez szwanku dotrzeć na uczelnię, tam spotkałam się z Izą i razem udałyśmy się do gabinetu prof. Prokopa. I odtąd wszystko już szło jak spłatka! Bezproblemowe podbicie formularzy, cenne rady na temat kupowania biletów do opery i komplement, że "myślę naukowo":)
Następne wydarzenia były już tylko miłe:

  • kupiłam sobie obowiązkowy zestaw białych skarpetek na zajęcia teatralne- kocham sklepy "Wszystko za...(tu akurat 35 koron)":)
  • byłam w Tesco, kupiłam wszystko, co chciałam i nie zbankrutowałam!
  • przypomniałam sobie, jak smakuje Cola:) wiem, wiem powinnam spróbować Kofoli, ale na wszystko przyjdzie czas.
  • zamiast wracać tramwajem, zrobiłam sobie mały spacer- Praga budzi się ze snu zimowego, słońce świeci jak oszalałe, ludzie porzucili czapki i szaliki (tylko ja, z obawy przed bólem zatok byłam w pełnym rynsztunku)
  • chcąc zrobić zdjęcie z nabrzeża zostałam zagadnięta przez miłego pana Momo z Gambii, który akurat sprzedawał bilety na rejsy łódką po Wełtawie. Dostałam zaproszenie na kawę, ale przekułam je w obietnicę zniżki na rejs następnym razem:) Pan Momo umiał powiedzieć "Dzień dobry" oraz "Zapraszam na statek, tanio, tanio":)
  • wróciłam do akademika i zastałam tam przepiękną kartkę ze Stanów:) Postcrossing poprawia humor! 
  • idę zrobić sobie coś ciepłego i gotowanego DO JEDZENIA (a nie herbatę;)

Kilka zdjęć ilustrujących moje dzisiejsze przygody:)


Budynek Teatru Narodowego, który wygląda jak wielka paczka owinięta folią bąbelkową <3

Rzeźba przed Teatrem

Tramwajowy dzień, jak co dzień

Sprawczyni miodowego blasku wygląda w dzień bardzo niewinnie:)

Tam właśnie spacerowałam

W zakamarkach ulic można spotkać ciekawe rzeczy:)

...takie jak ten widoczek

Albo ten malunek..

Albo ten:)

Rzut oka na Hradczany

Bardzo ważne coś, ale jeszcze nie wiem co- pewno powinnam się wstydzić:)

Nadal bez zmian- zamek istnieje

Wejście na Most Karola od strony Starego Miasta. Zdobycie "czystego ujęcia" (bez samochodów) graniczyło tam z cudem.

Kamienice nad Wełtawą mają piegi. Pewno źle znoszą wilgoć...

Widok z miejsca obok punktu cumowania łódek i poznawania mężczyzn z Gambii;)

Pacholęcie murowane

Kartkowa niespodzianka w skrzynce pocztowej:)

Nie ma udanej wyprawy bez słit foci w lustrze!:)