piątek, 5 kwietnia 2013

Istnienie życia poza Czechami cz.1 Wrocław

Strasznie ciężko pisać bloga o erasmusie w Czechach, kiedy się w tych Czechach tak rzadko jest :) Stety albo niestety, także poza granicami Polski jestem sobą, a więc normalnością jest robienie kilku rzeczy na raz. W tym mieści się również częsta zmiana miejsca pobytu, a raczej czasowe zamieszkanie w autokarach i pociągach różnej maści. Jak do tej pory wyjazdów miałam kilka, z czego wszystkie mniej, lub bardziej zahaczały o Polskę. Pierwszy wypad to podróż do Wrocławia, która odbyła się tydzień po moim przybyciu do Pragi, a dokładnie 28 lutego. Wyjazd związany był z koncertem Matisyahu w Hali Stulecia i z chęcią odwiedzenia dobrych, "starych" znajomych. Środkiem transportu był (coraz bardziej oczywisty) Polskibus. Zagadnienie transportu między Pragą a Polską jest w ogóle zagadnieniem na osobną notkę, bynajmniej nie ze względu na ogromną ilość takich połączeń...Tak czy siak podróż z Pragi do Wrocławia trwa prawie 5 godzin i upływa całkiem znośnie, zwłaszcza, gdy ma się dostęp do internetu, albo dobrą książkę- a ja miałam obie te rzeczy:) Sam koncert był świetny, chociaż warunkiem koniecznym do dobrej zabawy była dobra znajomość i lubość do nowej płyty Matisa- co początkowo wcale nie było takie oczywiste, bo płyta jest bardzo różnorodna i trudna w pierwszym odbiorze. Dla ilustracji zagadnienia- jeden z ciekawszych kawałków z płyty "Spark seeker", od którego zaczyna się zarówno płyta, jak i (chyba) każdy koncert z trasy promocyjnej.


Dla mnie koncert był jednak bardzo udany, fajnie było zobaczyć i posłuchać Matisyahu na żywo, były momenty;) Za to Marek- zaciągnięty na koncert ogromem mojego talentu przekonywania;) bawił się mniej więcej tak:


A Matisyahu z mojego (dość niskiego) punktu widzenia, wyglądał mniej więcej tak:



Cały wyjazd był bardzo udany, obiady gotowane przez Marzenkę przepyszne, a czas spędzony z Nią- bezcenny:) Uwagi Kamilka jak zwykle cięte i czasami nawet zabawne i trafne;) Ogólnie Wrocław i jego napływowi mieszkańcy jak zwykle pokazali klasę:) Niestety sprawdza się teza, że najlepiej jest odwiedzać to miasto na wiosnę i w lecie, kiedy spokojnie można pochodzić po centrum, odwiedzić wszystkie jego piękne ogrody i miło spędzić czas na wyspach:) Jednak zimowo też jest nieźle, zwłaszcza, że w tamtym czasie w ogóle nie było we Wrocławiu śniegu! 






Mieliśmy też okazję odwiedzić kilka bardzo fajnych miejsc, gdzie można było spokojnie usiąść i się rozgrzać za pomocą magicznych napojów, albo za pomocą...gier:)
Pierwszym miejscem jest Herbaciarnia K2, która zawdzięcza swoją nazwę- najprawdopodobniej- niezwykle stromym schodkom, które trzeba pokonać, żeby dostać się do sali głównej, czyli jednej wielkiej...łąki!:) Z bardzo dobrą (i dużą!) czekoladą:) Całość wygląda tak:


A tu nasze skromne towarzystwo przed Herbaciarnią. Na zdjęciu widnieje również pewien czeski akcent, o którym będzie jeszcze mowa:


Drugie miejsce to Padbar, gdzie można pograć w przeróżne gry, od plaszówek, przez karcianki i bierki aż po Mario Brosa, czy Contrę. Jest tam również Xbox i Wii, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Niestety nie byliśmy tam długo, ale na pewno będę do tego miejsca wracać:) Najlepsza jest Marylin z padem;) 


Polacy i Polki często mają tendencję do odnajdywania wszędzie polskich akcentów, a to sarmacki dziadek znanej gwiazdy, a to wąsaty kierowca słynnego reżysera, a to swojskie piwo w rękach słynnego sportowca:) Ja postanowiłam nieco tę tendencję zmienić i szukam czeskich akcentów;) Jednym z nich jest na pewno to miejsce, którego niestety nie dane mi było odwiedzić, ale wszystko przede mną;)



Jako, że za długo nie mogę usiedzieć na miejscu (nawet w tak fascynującym miejscu, jak Praga) notek takich będzie więcej. Mam nadzieję tylko, że opóźnienie czasowe będzie mniejsze;)) Następna notka: o pewnym kraju najlepszej czekolady, przesłodkiej kawy i dziwnego street art'u- już wkrótce!:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz